niedziela, 7 lipca 2013

Lato moją ulubioną porą roku

Siemka,

Przez te ostatnie parę tygodni wiele się w moim życiu zmieniło. Przede wszystkim, zaczęłam inaczej spostrzegać świat, w którym żyję. Następną zmianą, a właściwie moim postanowieniem, jest bycie bardziej wyrozumiałą i dorosłą. W końcu już za dwa miesiące idę do piątej klasy. Chcę więc  przedstawić Wam mój plan co do wakacji.
Teraz jestem u babci. Bardzo lubię do niej przyjeżdżać, bo zawsze znajdują się jakieś ciekawe zajęcia. Dzisiaj rano akurat pomagałam babci przy obiedzie, a potem poszłyśmy do kościoła. Gdy wróciłam, wyszłam z psem na spacer, zabierając przy tym piłkę - jego ulubioną zabawkę. Oczywiście mam na myśli piłkę tenisową. Biegał za nią jak szalony, przewracał się, skakał, a potem położył się w cieniu i westchnął ciężko, wciąż nie przestając dyszeć. Teraz jestem po spacerze i gram sobie na kompie, a mam co tutaj robić.
Jutro jadę z babcią do fryzjera, znów podciąć końcówki włosów i zrobić grzywkę. We wtorek przyjeżdża z kolei do nas fryzjerka psa, i strzyże go. Następnie idziemy z nim do biblioteki, pochwalić się znajomej pani, która tam pracuje.
W czwartek jadę do domu, ale nie ma się co smucić, bo zaraz przychodzi do mnie Jaśmina i daje mi pod opiekę śliczną czarną świnkę morską o imieniu Czaruś. Bardzo się cieszę, bo nigdy jeszcze nie miałam żadnego gryzonia ani nic w tym stylu.
Właśnie piszę na Skypie z Jaśminą. Powiedziała mi, że jeszcze nie wie, czy będzie wyjeżdżać. W takim wypadku nici z Czarka. No, ale wszystko ma swoje plusy i minusy. Zastanawiam się, jakie są właśnie w tej sprawie. Może po prostu to nic ważnego, zwyczajny pobyt u mnie jakiegoś zwierzaka? A może to coś więcej, może ten gryzoń zapoczątkuje moją miłość do małych stworzonek, albo rodzice się do nich przekonają, i zrobią w tym kierunku jakiś krok? Sama nie wiem...
Mój mały przyjaciel - Nysiek, właśnie teraz siedzi sobie na babcinym balkonie. Jest o wiele dłuższy, niż u nas w domu, więc może swobodnie się po nim poruszać. Wygląda przez barierkę z zaciekawieniem i węszy w poszukiwaniu jakiś ciekawych zapachów. A kto wie, może wypatrzy tam, na dole, jakiegoś interesującego psa, lub co jeszcze lepsze - kota? Wszedł pod leżak i wsadził głowę jeszcze głębiej przez barierki. Na chwilę przyjął pozycję bojową - schylił się i zaczął mierzyć podwórko srogim wzrokiem. O, Jaśmina do mnie napisała. Przez chwilę zajęłam się komputerem, a już słyszę skamlenie mojego psa. Potem odgłos przemienił się w miarowe miauczenie, a potem jeszcze doszło do tego jakby wycie, co mogło też przypominać płacz.
Zobaczyłam, co się dzieje. Okazało się, że Neo upatrzył sobie bardzo dobrze znany mu obiekt - piłkę do tenisa. Leży na suszarce, bo tak ją ubrudził na spacerze, że trzeba było ją od razu umyć. Teraz biedaczyna jęczy za swoją zabawką i smutnym wzrokiem patrzy na piłkę.
Na dworze świeci słońce, ale nie do końca, bo częściowo ukryło się za chmurą. Wieje lekki wiaterek, idealna pogoda na piknik albo spacer. Widzę z okna bujny gąszcz liści. W ogóle nie widać, żeby zaraz za nimi była ruchliwa ulica. Ptaki ćwierkają na drzewach, a wraz z nimi skrzekliwe sroki. Gdzieś na balkonie obok zawodzi małe dziecko. Wszystko się zgrało w zwiewny dźwięk lata w pełni. W oddali usłyszałam tramwaj sunący po szynach.
Z moich zamyśleń wyrwała mnie babcia. Powiedziała, że mam iść do sklepu po "śmietanę dwunastkę i dwie gałki lodów". Z początku nie zrozumiałam, ale potem sobie przypomniałam, że u babci w sklepie są lody sprzedawane po gałce w plastikowych pojemnikach. Westchnęłam i poszłam do owego sklepu. Na szczęście nie było kolejki, więc szybko kupiłam to, co chciałam, i wróciłam do domu.
Pisząc "chciałam", napisałam przypadkowo "chcihałam", co mi przypomniało o "chiuaua". Bo właśnie taki pies siedział na kolanach jakiejś pani w restauracji, w której byłam z rodzicami i babcią (w SkyTower).
"Czerwone Sombrero" zapowiadało się bardzo przyjemnie, zwłaszcza zachęcało pięknym wystrojem i szeroką gamą potraw w menu. Wybraliśmy potrawę. Właściwie to sami musieliśmy znaleźć sobie kartę dań z innego stolika, ale pominę ten szczegół. No więc czekaliśmy, aż pan kelner łaskawie przyjdzie zapytać się o nasze zamówienie. No więc czekaliśmy 10 minut. Lekko podenerwowani, powiedzieliśmy, na co mamy ochotę, i rozsiedliśmy się na drewnianych krzesłach z miękkimi poduszkami. Ja wsłuchałam się meksykańską muzykę, puszczoną chyba z YouTube, i nie mogłam nacieszyć moich oczu wystrojem restauracji.
Szary słup, nudny i nieciekawy, (podtrzymujący konstrukcję) został przemalowany na matową czerń, natomiast na nim wytapetowane na różowo i szaro meksykańskie napisy. Na ścianach były stylowe czaszki, a na stołach stały kaktusy w różnych kształtach. No ale oczywiście człowiek nie może się nacieszyć tym widokiem, bo zaraz rodzice gadają że "strasznie długo czekamy" i "już dłużej nie wytrzymamy".
Ja natomiast zachowałam zimną krew i starałam się być spokojna. Okazało się, że właściciel restauracji sam przygotowuje dania dla klientów, bo drugi kucharz się rozchorował. A jeszcze była pani i pan, wypełniali funkcję kelnera i kogoś tam jeszcze, nie pamiętam. Ogółem nie ogarniali restauracji.
Już mieliśmy wracać do domu. Już wyszliśmy z lokalu, aby się ubrać i poczekać na tatę, który na chwilę został w środku. Już ubieraliśmy bluzy, a mama wyciągała kluczyk od samochodu. Lecz nagle okazało się, że nasze danie już "jest". Więc weszliśmy i usiedliśmy z powrotem na miejscach. Jednak jedzenie nie było "już", tylko za kolejne 20 minut! Naprawdę okropne. W wypadku, kiedy nie ma kucharza, powinni zamknąć restaurację. Tak przynajmniej ja uważam.
Zjedliśmy w (prawie) milczeniu posiłek. W sumie, wiecie ile czekaliśmy na jedzenie? Ponad 2 godziny!!! Niedopuszczalne! A babcia, która składała zamówienie osobno, nawet kiedy już zjedliśmy danie główne, nadal nie dostała sałatki! Poprosiliśmy pana (a raczej zapytaliśmy, czy będzie przed 20:00), żeby spytał się o nią szefa. Niestety, odpowiedź była zwięzła i nie wskazywała na to, że babcia się doczeka dania: "w dupie".
Niezbyt udał się ten obiad. Zapłaciliśmy tylko za herbatę i zupę (ja jadłam kaktusową).
Tak zmieniając temat, ostatnio zaczytałam się we wspaniałej książce : "Como, wróć!". Polecam ją wszystkim, dla których liczy się los zwierząt, a także obchodzi ich szczęście, jakiego mogą doznać.
Na obecną chwilę czytam "Lassie wróć!". Również bardzo ciekawa książka, na pewno każdy ją zna.
A tak aktualnie, to jem pysznego loda (tego co kupiłam w sklepie) i gram w Minecrafta. Podobno jutro wyjdzie nowa wersja, i nie mogę się doczekać.
Mam nadzieję, że mój wpis był wyczerpujący i ciekawy dla was. Proszę, piszcie komentarze! ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz